środa, 29 lipca 2015

Liebster Blog Awards

Na samym początku chciałabym podziękować Powiewowi Ognia za nominację.


Pytania zadane blogom, przez Powiew Ognia: 

1. Co daje Ci blog.
2. Jakie blogi obserwujesz? Trzy najlepsze. 
3. Co Cię inspiruje do pisania? 
4. Twoja najlepsza historia? Obojętnie czy śmieszna, czy nie.
5. Jaki blogi polecasz?
6. Jakie lubisz czytać książki? Proszę o szczegółową odpowiedź.
7. Co sądzisz o 50 Twarzach Grey'a? 

Moje odpowiedzi: 
1. Blog z pewnością daje mi satysfakcję i uśmiech :). 
3. Do pisania inspiruje mnie wszystko C: 
4. Z tym może, być problem. Postaram się jednak odpowiedzieć. 
Była zima dokładnie grudzień. U nas w mieście znajduje się fontanna. Dostałam od koleżanki wyzwanie, by w nią wejść. A skoro zimna pora roku wcale taka nie była, to weszłam. Miałam zamoczyć tylko nogi, ale poślizgnęłam się i wpadłam cała. Skończyło się na tym, że musiałam iść trzy kilometry do domu ;D. 
6. Uwielbiam fantastykę i horrory, ponieważ rozwijają moją wyobraźnię. (Dramatyczna pauza), niekoniecznie w dobrą stronę. 
7. Boże i to pytanie nastało właśnie teraz. A więc. Nie będę tego czytać, ani oglądać. Sądzę, że takim czymś ludzkość schodzi na psy. 
I TO TYLE C;

Moje pytania: 
1. Co zainspirowało Cię do stworzenia bloga? 
2. Dlaczego akurat blogspot? 
3. Cieszysz się, że nominowano Cię do LBA? 
4. Lubisz placki? 
5. Ulubiona autorka bloga. 
6. Ukochana postać z książki, bądź filmu? 
7. Najlepsza (Twoim zdaniem) kreskówka z czasów dzieciństwa? 

Nominuję: 

Jeżeli macie jakieś pytania, to piszcie w komentarzach C:.

niedziela, 14 czerwca 2015

Dział Czwarty

Uspokajam się myślą, że niedługo przestanę pamiętać... nareszcie. Dwadzieścia lat temu, był to wyspecjalizowany w medycynie Dystrykt, teraz jest o wiele lepszy w swoim fachu. Mogę śmiało stwierdzić że nie boję się poddać się pod ich maszyny. Od przeszło dwunastu lat, nie operują ręcznie. Zapomnę o Rye'u. Jest szansa że coś pójdzie źle i zapomnę, kim jestem, kim jest Peeta, gdzie jestem. Nawet jeżeli tak się stanie, nie będę wiedziała jak wyglądał mój ból. Mam nadzieję, że wszystko pójdzie dobrze, bez powikłań. Są na tym świecie ludzie, którzy mnie potrzebują i właśnie to trzyma mnie przy życiu. Na usuwanie pamięci, jadę dzisiaj o dziewiętnastej, jest ósma. Każdy dzień, wygląda z kolei tak samo, mam chandrę i niepohamowaną chęć popełnienia samobójstwa. Haymitch uznał, że jest to najlepszy sposób żebym przestała czuć narastający ból. Będę musiała zrezygnować z misji pozbycia się Snowa. Chociaż... nie chcę czuć bólu, ale nie mogę się poddać bo zapomnę, a właśnie śmierć mojego dziecka jest dla mnie motywacją. Leżę, bezmyślnie na łóżku użalając się nad sobą. Ostatniego razu, gdy spotkałam mojego Chłopca z Chlebem, jego oczy były puste i smutne. Nie wiem, jakie są teraz... Czuję się okropnie, muszę się ruszyć. Pomimo, tego że jestem tylko w koszuli, postanawiam iść do recepcji i zapytać się o pokój mojego męża.
      Korytarz świeci pustkami. Dawniej, było tu o wiele więcej ludzi. Pamiętam, jak wchodziłam do schowka. Recepcjonista, siedzi i stuka coś na klawiaturze komputera. Zdaję sobie sprawę że wyglądam dziwacznie. Mężczyzna obrzuca mnie spojrzeniem, po czym zerka na monitor. Jestem wściekła, nie wiem za kogo mnie wziął, ale pewnie za jakąś wariatkę.
- Gdzie pokój ma Peeta Mellark? - pytam.
- Nie udzielam informacji, osobą poufnym - odpowiada facet.
- Ja... jestem Katniss Mellark, niedawno Everdeen! - wrzeszczę.
- A, ty - unosi brwi do góry, po czym dodaje. - Pokój 321, osiem pięter niżej
- Mogę dostać ubranie? - burczę.
- Owszem - wręcza mi ciuchy i pokazuje drzwi do łazienki, abym mogła się ubrać.
Odchodzę, drzwi są pomalowane na zielono, pisze na nich że są świeżo malowane, nie muszę czytać, bo czuję smród od farby. Jest osiem kabin prysznicowych i pięć w których znajduje się toaleta. Wchodzę do pierwszej lepszej i znajduję się pod prysznicem. Wszystko tu jest schludne. Zdejmuję koszulę i ubieram szary kombinezon i takiego samego koloru trampki. Zostawiam moje szpitalne rzeczy na parapecie i idę. Kiedy wychodzę gościa już tam nie ma, na jego miejscu siedzi dziewczynka, wygląda znajomo, ale odchodzę nie przyglądając jej się.
    Schody są kręcone, zbiegam po nich. Po chwili jestem na dole. Pierwsze co dane było mi zobaczyć, to pokój 321. Biorę głęboki oddech, po raz pierwszy od czterech tygodni zobaczę Peetę, Willow, może Johanne i Gale'a. Powietrze wibruje mi w piersi. Słyszę śmiechy z początku jestem zadowolona, ale kiedy mam wchodzić rozpoznaję głos męski i kobiecy. Nie wiem co myśleć, czyżby mój mąż mnie zdradził? Nie. To się nie dzieje na prawdę. Robię krok i niepewnie uchylam drzwi. Na kanapie siedzą moi przyjaciele. Wychodzę. Zauważam że weszłam nie do tego pokoju co było trzeba. Pomyliłam się o jeden numer, pomieszczenie z moim jest tuż obok. Wchodzę, na krześle siedzi mój Chłopiec z Chlebem. Jego oczy są takie jak wtedy, puste. Gwałtownie rozchylam drzwi, a na jego twarzy pojawia się uśmiech. Willow do mnie podbiega, Peeta czeka aż córka się mną nacieszy. Uśmiecha się do mnie, podchodzi i namiętnie całuje. Nie wiem, ile mogłabym bez niego wytrzymać. Czasem mam ochotę powiedzieć, że życie to chwile do dupy, ale staram się trzymać czegoś co takie nie jest. Śmiech utwierdza mnie w przekonaniu, że jestem komuś potrzebna. Kocham ten dźwięk. Zachowujemy się miej więcej tak jakbyśmy nie widzieli się co najmniej pięć miesięcy.
- Kochanie - śmiech przerywa głos mojego męża.
- Tak, wiem... miałam nie wychodzić, nie miej mi za złe - odwracam wzrok.
- Nic z tych rzeczy, cieszę się że wróciłaś, dni bez ciebie były takie puste! Upiekłem z tysiąc ciasteczek, ale nawet to mi nie pomogło! - skarży się.
- No widzisz, tylko na mnie możesz polegać.
Stoimy w uścisku, a jego ramiona otaczają mnie ciepłem. Pamiętam jak żegnałam się z moim ukochanym u Tigris. Pamiętam te wszystkie złe chwile, próba uduszenia. Zapomniałam już się tym nie przejmuję, ale czy mój umysł zechce wymazać wspomnienia z wydarzeń, które zmieniły moje życie?
- Dziś o siódmej masz operację, pamiętaj - odsuwa się ode mnie.
- Nie idę, muszę zabić tego kłamcę - tupię nogą.
- Na pewno? - dopytuje się.
- Podjęłam decyzję... wychodzę do szpitala, bo będą się czepiać - na pożegnanie całuję go w usta i idę.
     Znów dążę do recepcjonistki, aby odwołać zabieg. Boję się, że nic z tego nie wyjdzie. Kiedy jestem na moim piętrze, wręcz się duszę. Zdyszałam się niesamowicie, kiedyś nie był by to problem, teraz czuję się tak jakbym przebiegła z trzy kilometry. Siadam na jednym ze schodów, ale prędko przypominam sobie że czas leci, a ja nie mogę sobie pozwolić na jego stratę. Kiedy podchodzę do biurka, ustawionego naprzeciwko mojej sali. Zastaję śpiącą blondynkę opartą o blat. Przypomina mi się Prim jej niebieskie oczy. Długie pofalowane włosy, moja kaczuszka. Przypatruję się jej tak z półgodziny, ale nagle się budzi jest roztrzęsiona. Zastanawia mnie jej zachowanie...zaraz potem zauważam że moje policzki są gorące od łez. Nawet nie wiem kiedy zaczęłam płakać, kiedy to mnie dopadło. Oczy znów zachodzą mi łzami, ale muszę się uspokoić. Ocieram kciukami łzy.
- Przepraszam, chcę odwołać zabieg na usuwanie pamięci - mówię.
- Dobrze.
- Katniss Everdeen... to znaczy Mellark - uśmiecham się do dziewczynki, która błyskawicznie przesuwa palcami, po klawiaturze.
- Odwołane - bierze głęboki wdech i wydech.
- Jak się nazywasz i ile masz lat? - wypalam.
- Primrose Threo mam trzynaście lat, moje imię zostało nadane ze względu na pani siostrę, która się poświęciła - odpowiada.
- Zaraz, wybuchnę płaczem... pociesz mnie wtedy to będzie mi miło - uśmiecham się, a zaraz po tym czuję słony smak łez.
Dziewczynka do mnie podchodzi i przytula, a ja odwzajemniam uścisk. Pamiętam jak tuliłam Prim, przed wylosowaniem jej na Trybuta. Muszę wstać i się otrząsnąć, muszę. Jakiś surowy głos we mnie nakazuje mi być silną, ale inny mówi że mogę pozwolić sobie na chwilę słabości...
     Kiedy płacz się we mnie uspokaja odpycham trzynastolatkę, ona rozumie. Już dawno dojrzała psychicznie. Kiedy odchodzi widzę jej falujące włosy. Jest taka jak ona, potrafi zrozumieć. Przypominam sobie, że chcę się przenieść do komory 321.
- Jeszcze coś? - przesyła mi lekki uśmiech, a ja staram się odwzajemnić tym samym, ale wychodzi mi krzywy wyraz twarzy.
- Tak, chcę się przenieść do komory 321, mieszka tam mój mąż z naszą córeczką - uśmiecham się i wycieram spocone dłonie o szare spodnie. - Zależy mi na tym - dodaję.
- Oczywiście, zaraz zadzwonię po pana Mellarka, będzie musiał potwierdzić - puszcza mi oczko i dzwoni, kiedy okłada słuchawkę, mówi że Peeta zaraz przyjdzie.
Czekam w napięciu, a jeżeli powie że nie jestem wstanie logicznie myśleć i że nie powinnam się opiekować Willow? Nie. Nie powie tego. Kiedy wreszcie staje na progu, jego policzki są czerwone, jednak bez problemu łapie oddech, ćwiczył, albo po prostu chodził.
- Wzywano mnie - mówi zimnym tonem głosu.
- Owszem, czy zgadza się pan aby pańska żona zamieszkała z panem?
- Czy się zgadzam? To śmieszne - szybko oddycham, źrenice mi się powiększają, co powie, co powie?!
- Proszę udzielić konkretnej odpowiedzi! - Prim podnosi głos.
- Ściągnięto mnie tutaj, tylko po to żebym odpowiedział na tak banalne pytanie? - unosi brew. - To chyba oczywiste, że tak! - wrzeszczy i podchodzi do mnie.
- Oto pani ubrania - wyjmuje spod mebla szary kombinezon i szare trampki, oraz czarny pasek. - Jeżeli będzie p... - przerywam jej.
- Mów mi Katniss.
- Jeżeli będziesz chciała to przyjdź po inne rzeczy.
Mój mąż splątuje palce z moimi. Pamiętam chwile, gdy byłam głupią dziewczyną, która zastanawiała się czy go kocham. Teraz się z siebie śmieję, cieszę się że wybrałam jego nie Gale... moje życie nabrało kolorów i znów wyblakło. Było tak pięknie, było. Snow miał nie żyć, ale przeżył. Tylko dlaczego zaatakował po tylu latach?

sobota, 16 maja 2015

Dział Trzeci

Nikt nie wie, co przeżywam. Ile łez pochłonęła moja poduszka, ile nieprzespanych nocy mam za sobą. Peeta ciągle mnie pociesza mówi że będzie lepiej, ale tak naprawdę nic nie wie. Pomimo tego, że sam jest ojcem, nie ma pojęcia... Strasznie się od siebie oddaliliśmy, miłość jaka była do tej pory już nie istnieje, a jeżeli odrodzi się będzie to największy cud. Najgorsze jest to że Rye, on... umiera. Jego szanse na przeżycie maleją, wstrząs mózgu u trzyletniego dziecka, śpiączka farmakologiczna, oiom, to wszystko muszę przeżywać, przez chwilę nieuwagi. To jeden cholerny błąd, gdybym się nimi zainteresowała, nie wyszła z balkonu wszystko potoczyłoby się inaczej. Krwawa kałuża, to jedyne co pamiętam wyraziście. Krzyk Willow, który nie znaczył nic w porównaniu z tym co miało się stać. Mój ukochany, musiał mnie uspokajać i wiele go to kosztowało. Byłam tak zdruzgotana, że chciałam go pobić, byłam? Jestem. Mówią mi że do wesela się zagoi, ale ślub był. Mój smutek będzie trwał wiecznie. Nawet, jeżeli go zagłuszę zjadając tabletkę łykołaka, którą ma w domu mój mąż... Po śmierci też dręczyłyby mnie myśli że to moja wina.
    Układam się w kłębek na naszym łóżku, moim i Peety. Znowu dostaję spazmów. Zaczynam krzyczeć, kopać, a nawet gryźć poduszkę. Wszystko to, przez jeden nieumyślny wypadek. Zaufałam córce, która tak niechybnie złamała obietnicę że będzie się nim opiekować. Nie mogę spać, nawet nie chcę. Kiedy wszyscy śpią idę do kuchni. Nie wiem co się ze mną dzieje. Mam uczucie, że nikomu nie jestem potrzebna, że miłość moja do niego już nie istnieje. Po prostu, to nie ma sensu. Nic nie ma sensu, bez Rye'go, bez miłości, bez szczęścia. Wstaję i podchodzę do szafki w której trzymamy leki. Kiedy ją otwieram moim oczom ukazuje się pudełko pełne tabletek nasennych. Moje ręce drżą, chcą odmówić posłuszeństwa, ale ja sobie na to nie pozwolę. Schylam się i siadam na podłogę. Z tej wysokości dogodnie jest otworzyć mi dolną szafkę w której spoczywa bimber. Biorę do ręki czternaście tabletek i otwieram alkohol. Z początku się waham, ale wiem że nie mam odwrotu - już za późno Katniss. Z problemem połykam to co mam w lewej ręce, kiedy udaje mi się przełknąć popijam sporą ilością bimbru. Dopiero teraz, zaczynam myśleć trzeźwo. Właśnie podpisałam na siebie wyrok śmierci. Godzę się z losem i zamykam oczy. Budzę się w jasnym pomieszczeniu.
    Obce twarze z maskami, to jedyne co udaje mi się zarejestrować. Dostaję kroplówkę i zastrzyk nasenny. Zaczynam stawiać opory i nie usypiać. Ale nie udaje mi się to... Kiedy odzyskuję świadomość, obok mojego łóżka siedzi Peeta, zdezorientowany, przestraszony, zasmucony. Takiego pamiętam z czasów, gdy wybudzał się z transu, jaki zafundowano mu w Kapitolu. Nie mam zamiaru, mu mówić że będzie lepiej.
- Ty chciałaś się zabić - wpatruje się w moje szare oczy, a jego napełniają się łzami.
- Chyba wiesz czemu - przewracam oczyma, a on robi to samo.
- Chciałem ci powiedzieć, o piątej... Rye on nie żyje - te słowa docierają do mnie dopiero po minucie, nie mogę uwierzyć w to wszystko, dziecko które niedawno nosiłam pod sercem nie żyje.
- Kłamiesz to wszystko jest podłym kłamstwem! - nie chcę dopuścić do siebie myśli, z którą i tak będę musiała się pogodzić.
- Przecież, wiesz... nie potrafię kłamać - wstaje i wychodzi, zamykając za sobą drzwi.
Jestem teraz sama, kompletnie...
    Kolejne dni mijają z reguły tak samo. Dostaję spazmów, krzyczę. Mam, jednak takie dziwne przeczucie że dziś się coś zmieni. Moje myśli, jak od paru dni zresztą, krążą wyłącznie wokół śmierci mojego dziecka. Jednak im bardziej przywołuję wspomnienia, tym bardziej zauważam coś dziwnego. Rye, jest rozmazany, a kałuża krwi, zbyt wyrazista. Dociera do mnie jeden fakt, wszystko nie jest prawdą. To wydarzenie nie miało miejsca, wspomnienia - moje wspomnienia, są zmodyfikowane. Muszę się dowiedzieć jak, było naprawdę. Nie potrafię odróżnić faktów, związanych z tym wydarzeniem. Po jakimś czasie dociera do mnie, jeden paraliżujący szczegół to jad Os Gończych, modyfikuje wspomnienia, ale Paylor już dawno ogłaszała że nie ma już tych śmiercionośnych owadów, a jednak kłamała. Zastanawia mnie jedno, dlaczego mój ukochany nie zechciał powiedzieć mi prawdy? Nie wiem co się dzieje, nie wiem co się stało - nie wiem nic. Zaczynam więc krzyczeć że wiem, że odróżniłam prawdę od fałszu, gdy otwierają się drzwi, ku mojemu niezadowoleniu widzę Haymitcha, on chyba na zawsze pozostanie moim mentorem.
- Mówiłem! - wykrzykuje, a ja nie wiem o co mu chodzi.
- Może takie wyjaśnienie Haymitch?! - warczę, a on pokazuje mi ruchem dłoni, żebym była spokojna.
- Za mało jadu, wywołało u ciebie przebłyski... teraz wiesz, czemu widzisz wszystko wyraziściej, lub gorzej? - zadaje mi pytanie, a ja tylko kręcę głową. - Niestety, muszę wyznać ci prawdę...
- Więc słucham - burczę.
- To co powiem, może ci zaszkodzić na tle psychicznym, na pewno się na to zgadzasz? - zachowuje się kompletnie tak, jakby ćwiczył tę rolę.
- Ile mogę powtarzać ciemna maso?! - zachowuję się kompletnie jak Johanna, której ślub mnie ominął.
- Ktoś wypuszcza, produkuje Osy Gończe... wszystko po to, by rozszerzyć epidemię. Twoje świętej pamięci dziecko, umarło zaraz po próbie ratunku. Nie jesteś w Dwunastce, tylko Dystrykt wyżej. Wyżej? To błędne określenie, znajdujesz się w podziemnym szpitalu. Nie martw się, Johanna i Gale zostali tu przetransportowani, nic im nie jest.
- Miał bezbolesną śmierć?! - przerywam mu, chcę wiedzieć.
- Niestety.. nie - patrzy się w moje oczy, na których maluje się złość i ból.
- Kto, to zrobił?! Kto?! - rzucam się na łóżku szpitalnym.
- Nie mamy pewności, ale nikt dokładnie nie widział jak umierał Snow - jego podejrzenia są jasne.
- Snow, ta szuja?! To była wasza działka, by go załatwić! - wrzeszczę, nie ma już dawnej Katniss Everdeen Dziewczyny Igrającej z Ogniem, jej miejsce zajęła matka dwóch... jednego dziecka, żądna zemsty i śmierci Coriolanusa Snowa. Człowieka, który powstał z martwych.

sobota, 9 maja 2015

Dział Drugi

Johanna i Gale... Johanna i Gale... Te słowa, brzmią w mojej głowie, od tamtego dnia. Nie żałuję im szczęścia, cieszę się ze spotkania z przyjacielem. I to samo czuję co do spotkania z Johanną. Jestem bardzo ciekawa, czy Gale ją zmienił. Mam nadzieję że dzieci się nie przemęczą. Wesele będzie trwało całą noc, a jak doliczyć ceremonię to jeszcze więcej. Boję się jechania pociągiem, wiąże się z nim tyle wspomnień. Pierwsza wyprawa do Kapitolu, Tournee Zwycięzców i ponowna wycieczka na arenę, gdzie straciłam ukochanego. Z roztargnienia wyrywa mnie głos Peety:
- Idź ocucić Haymitcha! - krzyczy, a ja nie wiem o co chodzi wszystko odbywa się dopiero za pięć dni...
- Ale po co?
- Katniss, on jest pijany - patrzy się na mnie.
- Już idę - mówię.
Odkąd nie ma tutaj Hazelle, dom mojego mentora popada w ruinę. Jak zwykle, śpi z bronią w lewej ręce, biorę więc wazon z wodą i podchodzę do niego. Przed tym jednak, szturcham go w ramię i nagle się budzi. Przewracam się i czuję lodowaty chłód na plecach. To Haymitch wylał na mnie zawartość naczynia. Po moim ciele, przechodzi zimny dreszcz. Mam ochotę wstać i mu przyłożyć, ale się opanowuję.
- Haymitch, ty! - wykrzykuję.
- A jakbyś ty to na mnie wylała? Byłoby śmiesznie? - śmieje się ochryple.
- Mamy rewanż.. - odpowiadam.
Wtem do domu, wbiega zdenerwowany Peeta, mierzy mnie wzrokiem.
    - Katniss, Haymitch - mówi - czy wyście powariowali?! - wykrzykuje.
- Nie, ja tylko... - nic nie mów - warczę do Haymitcha
- U niego jest zimno, nikt tu nie pali w piecu, błagam! - krzyczy mój mąż.
Wstaję i podchodzę do ukochanego, który mnie przytula. To najpiękniejsze uczucie, przerywa mój były mentor.
- Gołąbeczki, jesteście u mnie - mierzy mnie wzrokiem, a ja tylko mrużę oczy i idę do naszego domu.
Dostaję kurtkę Peety, pomimo że to tylko parę metrów, mam ochotę zginąć, by przestać odczuwać chłód który chucha mi na plecy. Ukochany mierzy mnie wzrokiem, tym samym co przed laty gdy chciał mnie zabić. Wiem, że nawiedza go fala wspomnień których tak cholernie nienawidzi. To nie minie, będzie mu towarzyszyć przez całe nasze życie...Przytulam się do niego, jest tak kochany, nawet teraz jego ramiona mnie nie zostawiają... Zapominam o wszelkim złu tego świata, dalej idziemy przytuleni co wygląda dość śmiesznie, bo ja idę do tyłu, a on do przodu. Gdy wchodzimy do domu, nasze dzieci jeszcze śpią.
- Mówiłem ci dziś jak bardzo cię kocham? - Spogląda prosto w moje, oczy.
- Dziś? Nie - odpowiadam.
- Kocham cię, Panno Mellark! - wykrzykuje i bierze mnie na ręce.
Czuję się błogo. Nawet mokra bluzka mi nie przeszkadza, wystarczy że jestem w ramionach kogoś bardzo mi bliskiego.
   Tylko płacz mojego dziecka, może mnie wybudzić ze śpiączki, której główną przyczyną jest miłość, moja do Peety. Boję się, że to uczucie wygaśnie, a wraz z nim ja.
- Kochanie, muszę już iść, słyszysz? - pytam, muskając wzrokiem jego twarz.
- Niestety - wybucha śmiechem.
- No widzisz, muszę ogarnąć, te nasze dziaciaczki - mówię, a on zakrywa twarz poduszką.
- Nasze, to słowo podoba mi się najbardziej - odpowiada.
- Nasze.
Idę do góry, wchodzę do sypialni, ale nikogo tam nie ma. Nie ma Willow i Rye'go, nie wiem co się dzieje. Chcę krzyczeć, ale z moich ust wydobywa się skrzeczenie jak u awoksa. Słyszę "mamo", przytłumione dźwięki, ale idę. Otwieram drzwi, do naszej łazienki. Ogarnia mnie szczęście i złość, nie mogłam ich znaleźć, a w tym czasie Willow, myje zęby.
- Kochanieńka - mruczę, muskając wzrokiem twarz córki.
- Co mamo? Ja tylko... - nie daje jej zakończyć.
- Tak wiem. Uwierz mi, boję się o was! - wykrzykuję.
Biorę Rye'go na ręce i schodzę z nim na dół, gdzie czeka jego tatuś. Oddaje małego ojcu, a sama biorę się za przygotowywanie ubioru, dla siebie i Willow. Wybieram skromną niebieską sukienkę z aksamitnym kołnierzykiem i czarne szpilki. Dla córeczki, biorę różową, z falbankami i dopasowanymi bucikami. Wiem, że będzie się jej podobać. Mój mąż co chwilę daje znaki że jest dobrze.
- Peeta, ty wybierz rzeczy dla siebie i małego, dobrze? - ironicznie się uśmiecham, bo wiem że tego nienawidzi.
- Yhm... - burczy.
Niepewnie podchodzi, do szafy i bierze pierwszy lepszy garnitur. Dla małego wysila swoje zdolności i znajduje. Bluzeczkę w kratkę i czarne spodnie, całość ozdabiają czarne lakierki. Kiwam głową na znak, że jest dobrze. A więc ubrania już gotowe. Uśmiecham się i odprężam.
- I jak wybrałem? - pyta się.
- Może, być... jednak, sama nie znam się na ciuchach - oboje wybuchamy śmiechem.
Siadam na kanapę i przytulam Rye, który nic nie wie. Dowie się o Igrzyskach Głodowych, o tym wszystkim. Boję się jednak, by ich nie zrazić do siebie, w końcu zabijałam ludzi. Niczym się nie różnie od Cato, Glimmer, Clove. Może jednym szczególikiem, ja żyję...
Dzień po woli dobiega końca. Mój ukochany siada na balkonie i obserwuje zachodzące słońce. Mam chwilkę dla siebie, chwilkę? Jakieś pół godziny. Starczy mi czasu, by wziąć kąpiel. Nasza łazienka jest przestronna, w wannie mogłabym pływać. Na mojej twarzy pojawia się uśmiech, bo nie muszę się gnieść w drewnianej wanience. Zrzucam z siebie wszystko i wchodzę do wody. Chwila odprężenia, po ciężkim dniu.
   Pół godziny, mija bardzo szybko, i słyszę pukanie do drzwi.
- Zaraz! - krzyczę zanim zdążę usłyszeć cokolwiek.
Wychodzę opatulam się szlafrokiem i już jestem gotowa. Na łóżku, czeka na mnie bielizna nocna, to mój mąż ją przygotował.
- Dziękuję miśku - wybuchamy śmiechem.
- Proszę - odpowiada bez wyrazu.
Kiedy drzwi się za nim zamykają, ubieram się. Znów zakładam na siebie szlafrok i wychodzę na balkon. Niedawno, wredny chłód, teraz letni wietrzyk. Czuję się jak nowo narodzona, szczęśliwa i kochana. Nie boję się że coś mnie nagrywa, mogę bez przeszkód stać i się nie ruszać. Postanawiam iść do kuchni i coś ugotować. Wiem, że kiepska ze mnie kucharka, ale cóż?
   Postanawiam upiec chleb, mąż będzie ze mnie dumny. Biorę mąkę i robię ciasto. Kiedy wkładam je do piekarnika, wychodzi roznegliżowany Peeta. Nic mi nie robi jego widok, tylko dzieci...
- Peetuś, skarbie ubierz coś! - wykrzykuję, a mój ukochany zjawia się chwilę potem w samych bokserkach, ale w czymś. Widok, jego torsu przyprawia mnie o dreszcze.
- Skarbie, jutro jedziemy wybrać prezent dla przyszłej Panny Hawthorne! - przypomina mi.
- Tak, wiem!
Słyszę dobiegający krzyk z balkonu...


niedziela, 3 maja 2015

Dział Pierwszy

Śni mi się jeden z tych przerażających koszmarów. Jestem na arenie. Widzę Cato, rozszarpywanego przez zmiechy, przewija mi się scena pobitego Peety w Trzynastce. Krzyczę w niebo głosy, nigdzie nie ma mojego męża, ani dzieci... Budzę się jednak w ramionach ukochanego i śpiącymi w łóżeczku dziećmi.
- Ciii - uspokaja mnie Peeta, wskazując na śpiącego Rye i Willow, całuję go w usta, a on się do mnie uśmiecha. 
- Nic się nie zmieni zawsze będę obok - szepcze i całuje mnie w czoło, czyżbym mówiła coś przez sen? 
- Wiesz, która jest godzina? - dopytuję się. 
- Kochana, czwarta nad ranem, a co? - pyta i przyciska mnie do siebie w mocnym i ciepłym uścisku. 
- Już nie usnę - tłumię śmiech, a Peeta wstaje i zaciska dłonie na krześle. 
Co oni mu zrobili? Teraz musi wstawać zamykać oczy i trzymać się krzesła. Mam nadzieję że Snow, dławił się krwią i cierpiał. Jednak, jeżeli ludzie go stratowali to za szybko zginął...
- Chcę porozmawiać - mówię do Peety, który kładzie się obok.
- O czym, skarbie? - patrzy się prosto w moje oczy.
- O Kapitolu, o tym co ci zrobili - mówię, a on patrzy się na mnie nieświadomie. - Wiem że mieliśmy o tym nie rozmawiać, ale muszę się dowiedzieć, rozumiesz?
- Rozumiem - odpowiada.
- Więc, mów.
- Wszystko zaczęło się niewinnie, rozmowy, potem przeszli do bicia, najczęstszym ruchem, było kopanie w podbrzusze, jednak nawet to im nie wystarczało. Razili nas prądem, torturowali. Jednak najbardziej ucierpiała Johanna... sama widziałaś jak wyglądała ona... - mówi.
- A ty jak wyglądałeś? Chudy, pobity. I jeszcze byłeś poddany osaczaniu, jak możesz mówić że nie ucierpiałeś najwięcej? Fakt, ona też nie była za dobrze traktowana... - bulwersuję się.
- No widzisz, tylko że dzięki niej mogłem z kimś rozmawiać, nie chodzi mi o zwykłą konwersację, jej krzyki podtrzymywały mnie na duchu.
- A ja? Pomimo tego że chciałeś mnie zabić, kocham cię - mówię, bo chcę odwrócić jego uwagę od Kapitolu całuję go w usta tak długo, aż braknie mi powietrza. 
- Ja ciebie też, idź spać - mówi...
Czekam, aż zaśnie i wymykam się z jego uścisku. Biorę łuk i kołczan ze zwykłymi strzałami.
       Wychodzę z domu w Wiosce Zwycięzców, teraz wszystkie są zamieszkane, wszystkie prócz jednego. Stary dom Peety... Podjęliśmy decyzję o zamieszkaniu w moim, a ponieważ mieszkanie nadal należy do mojego męża, damy ten dom Willow, a jak nas zabraknie nasze miejsce zamieszkania damy Rye'u. Wiem że zostało jeszcze dużo czasu, ale wolę już mieć wszystko zaplanowane...
    Moja córeczka, chce zamieszkać w innym pokoju... Nie wiem czemu, ma tylko siedem lat a chce nas opuścić... Zrobimy jej fioletowy pokoik, a chłopcu niebieski. Co prawda będzie obok, ale dla mnie to bardzo daleko... Rye za parę lat otrzyma własne pomieszczenie, przynajmniej jednego będę mogła tulić w ramionach. Są bardzo blisko jako rodzeństwo, zupełnie jak ja i Prim kiedyś. To tyle lat, a wspomnienia nadal bolą tak samo...
    Wreszcie postanawiam iść do lasu, nie boję się już że ogrodzenie jest pod napięciem, ani że Strażnik Pokoju mi coś zrobi. Prezydent Paylor, o wszystko dba, jest bezinteresowna i pomaga biednym, bo niegdyś sama do nich należała. Owszem mamy tutaj Strażników Pokoju, ale pozwalają nam na polowania. Mam zamiar ubić trzy wiewiórki, dla Peety, Willow i mnie. Rye, ich nie lubi, jada raczej skromnie. Jest jeszcze malutki, jego ząbki nie mogą pogryźć tego co moje lub jego siostry. 
     Kiedy jestem już w lesie, od razu przydaje się okazja na zabicie, trzech wiewiórek. Czas goni, mam nadzieję że Peeta się nie obudzi, bo będzie na mnie zły, to kochany człowiek i idealny mąż. Cieszę się że wybrałam go, nie Gale'a. Patrzę na zegarek, jest 6:59, nie zdążę... Mój ukochany budzi się zawsze o siódmej co mnie strasznie denerwuje, bo sama muszę o tej godzinie wstawać... Biegnę, przez las, Łąkę, Złożysko i dopiero teraz jestem pod domem, moją uwagę przykuwają piękne Prymulki. Jednak. Muszę się śpieszyć, więc wchodzę zdejmuję buty i idę do kuchni, gdzie czeka już zdenerwowany Peeta.  
- Obiecałaś... - mówi, zrezygnowanym tonem. Wie że nie przestanę polować rano.
- Tak wiem, ale wiesz... miałam taką ochotę na wiewiórkę - rzucam na stół zwierzęta, a po jego zachowaniu poznaję że chyba, go udobruchałam. Wieszam mu się na szyję i obejmuję go, a on odwzajemnia uścisk. 
Po chwili, patrzymy sobie prosto w oczy, jego nadal są niebieskie jak woda, moje jak zawsze szare. Nie pojmuję jak ktoś tak przystojny zakochał się we mnie...
- Jesteś piękna - mówi i patrzy się na mnie.
- Bardzo śmieszne, mężulku - mówię zupełnie jak Haymitch.
- Nie za bardzo, żoneczko - oboje wybuchamy śmiechem i padamy na podłogę w swoich objęciach.
Chcę, żeby ta chwila trwała wiecznie... Uśmiech na twarzy Peety jest bezcenny, pamiętam chwilę gdy chciał mnie zabić, a ja mogłabym zabić go... Dziś? Nie mogę bez niego żyć. Uważam siebie za wariatkę, jak mogłam myśleć o zabiciu kogoś tak mi bliskiego? Wtem, słyszę krzyk Rye'go.
- Muszę iść, kochanie - odsuwam się od niego i idę do naszego pokoju, Peeta zaczyna przyrządzać wiewiórki.
   Mój synek, wtula się w swoją siostrę. - Ja się tym zajmę mamo - mówi.
To piękne, że troszczy się o niego, jednakże tyle wycierpiałam w swoim życiu że boję się pozostawić go z Willow. - Dobrze, ale ja poczekam, aż zaśnie - siadam na krzesło, to samo które ściskał Peeta.
Wreszcie usypia, schodzę do kuchni...
   Pachnie już wiewiórką. Peeta robi je idealnie!
- Rye już śpi? - spogląda na mnie.
- Tak, wołać już Willow? - pytam.
- Jeszcze nie - mówi - muszę ci coś powiedzieć - ręką wskazuje mi krzesło, na które siadam.
- Co? - burczę.
- Gale - mówi, zrezygnowanym tonem.
- Nawet o nim nie wspominaj!!! - wrzeszczę.
- Katniss, spokojnie, on bierze ślub... - to dla mnie jak idealna nowina, ale nie wiem z kim.
- Z kim? - nadstawiam uszu, a Peeta bierze głęboki wdech.
- Z... Johanną Mason - to jakieś żarty, ten Gale, który się jej bał? Wybucham śmiechem.
- Sama zobacz... - podaje mi kartkę na której widnieje napis:
"Zapraszam Peetę i Katniss Mellark wraz z rodziną na uroczystość zaślubin Gale Hawtorna i Johanny Mason. Wszystko odbędzie się w Kapitolu..." A jednak to prawda...
To za tydzień, więc zaczynamy szykować się na ślub Gale i Johanny. A Kapitol, wcale nie jest blisko...
- Jedziemy do stolicy! - wykrzykuje Peeta i bierze mnie na ręce.
- Tak kochanie, to prawda.

Mrs. Punk