niedziela, 3 maja 2015

Dział Pierwszy

Śni mi się jeden z tych przerażających koszmarów. Jestem na arenie. Widzę Cato, rozszarpywanego przez zmiechy, przewija mi się scena pobitego Peety w Trzynastce. Krzyczę w niebo głosy, nigdzie nie ma mojego męża, ani dzieci... Budzę się jednak w ramionach ukochanego i śpiącymi w łóżeczku dziećmi.
- Ciii - uspokaja mnie Peeta, wskazując na śpiącego Rye i Willow, całuję go w usta, a on się do mnie uśmiecha. 
- Nic się nie zmieni zawsze będę obok - szepcze i całuje mnie w czoło, czyżbym mówiła coś przez sen? 
- Wiesz, która jest godzina? - dopytuję się. 
- Kochana, czwarta nad ranem, a co? - pyta i przyciska mnie do siebie w mocnym i ciepłym uścisku. 
- Już nie usnę - tłumię śmiech, a Peeta wstaje i zaciska dłonie na krześle. 
Co oni mu zrobili? Teraz musi wstawać zamykać oczy i trzymać się krzesła. Mam nadzieję że Snow, dławił się krwią i cierpiał. Jednak, jeżeli ludzie go stratowali to za szybko zginął...
- Chcę porozmawiać - mówię do Peety, który kładzie się obok.
- O czym, skarbie? - patrzy się prosto w moje oczy.
- O Kapitolu, o tym co ci zrobili - mówię, a on patrzy się na mnie nieświadomie. - Wiem że mieliśmy o tym nie rozmawiać, ale muszę się dowiedzieć, rozumiesz?
- Rozumiem - odpowiada.
- Więc, mów.
- Wszystko zaczęło się niewinnie, rozmowy, potem przeszli do bicia, najczęstszym ruchem, było kopanie w podbrzusze, jednak nawet to im nie wystarczało. Razili nas prądem, torturowali. Jednak najbardziej ucierpiała Johanna... sama widziałaś jak wyglądała ona... - mówi.
- A ty jak wyglądałeś? Chudy, pobity. I jeszcze byłeś poddany osaczaniu, jak możesz mówić że nie ucierpiałeś najwięcej? Fakt, ona też nie była za dobrze traktowana... - bulwersuję się.
- No widzisz, tylko że dzięki niej mogłem z kimś rozmawiać, nie chodzi mi o zwykłą konwersację, jej krzyki podtrzymywały mnie na duchu.
- A ja? Pomimo tego że chciałeś mnie zabić, kocham cię - mówię, bo chcę odwrócić jego uwagę od Kapitolu całuję go w usta tak długo, aż braknie mi powietrza. 
- Ja ciebie też, idź spać - mówi...
Czekam, aż zaśnie i wymykam się z jego uścisku. Biorę łuk i kołczan ze zwykłymi strzałami.
       Wychodzę z domu w Wiosce Zwycięzców, teraz wszystkie są zamieszkane, wszystkie prócz jednego. Stary dom Peety... Podjęliśmy decyzję o zamieszkaniu w moim, a ponieważ mieszkanie nadal należy do mojego męża, damy ten dom Willow, a jak nas zabraknie nasze miejsce zamieszkania damy Rye'u. Wiem że zostało jeszcze dużo czasu, ale wolę już mieć wszystko zaplanowane...
    Moja córeczka, chce zamieszkać w innym pokoju... Nie wiem czemu, ma tylko siedem lat a chce nas opuścić... Zrobimy jej fioletowy pokoik, a chłopcu niebieski. Co prawda będzie obok, ale dla mnie to bardzo daleko... Rye za parę lat otrzyma własne pomieszczenie, przynajmniej jednego będę mogła tulić w ramionach. Są bardzo blisko jako rodzeństwo, zupełnie jak ja i Prim kiedyś. To tyle lat, a wspomnienia nadal bolą tak samo...
    Wreszcie postanawiam iść do lasu, nie boję się już że ogrodzenie jest pod napięciem, ani że Strażnik Pokoju mi coś zrobi. Prezydent Paylor, o wszystko dba, jest bezinteresowna i pomaga biednym, bo niegdyś sama do nich należała. Owszem mamy tutaj Strażników Pokoju, ale pozwalają nam na polowania. Mam zamiar ubić trzy wiewiórki, dla Peety, Willow i mnie. Rye, ich nie lubi, jada raczej skromnie. Jest jeszcze malutki, jego ząbki nie mogą pogryźć tego co moje lub jego siostry. 
     Kiedy jestem już w lesie, od razu przydaje się okazja na zabicie, trzech wiewiórek. Czas goni, mam nadzieję że Peeta się nie obudzi, bo będzie na mnie zły, to kochany człowiek i idealny mąż. Cieszę się że wybrałam go, nie Gale'a. Patrzę na zegarek, jest 6:59, nie zdążę... Mój ukochany budzi się zawsze o siódmej co mnie strasznie denerwuje, bo sama muszę o tej godzinie wstawać... Biegnę, przez las, Łąkę, Złożysko i dopiero teraz jestem pod domem, moją uwagę przykuwają piękne Prymulki. Jednak. Muszę się śpieszyć, więc wchodzę zdejmuję buty i idę do kuchni, gdzie czeka już zdenerwowany Peeta.  
- Obiecałaś... - mówi, zrezygnowanym tonem. Wie że nie przestanę polować rano.
- Tak wiem, ale wiesz... miałam taką ochotę na wiewiórkę - rzucam na stół zwierzęta, a po jego zachowaniu poznaję że chyba, go udobruchałam. Wieszam mu się na szyję i obejmuję go, a on odwzajemnia uścisk. 
Po chwili, patrzymy sobie prosto w oczy, jego nadal są niebieskie jak woda, moje jak zawsze szare. Nie pojmuję jak ktoś tak przystojny zakochał się we mnie...
- Jesteś piękna - mówi i patrzy się na mnie.
- Bardzo śmieszne, mężulku - mówię zupełnie jak Haymitch.
- Nie za bardzo, żoneczko - oboje wybuchamy śmiechem i padamy na podłogę w swoich objęciach.
Chcę, żeby ta chwila trwała wiecznie... Uśmiech na twarzy Peety jest bezcenny, pamiętam chwilę gdy chciał mnie zabić, a ja mogłabym zabić go... Dziś? Nie mogę bez niego żyć. Uważam siebie za wariatkę, jak mogłam myśleć o zabiciu kogoś tak mi bliskiego? Wtem, słyszę krzyk Rye'go.
- Muszę iść, kochanie - odsuwam się od niego i idę do naszego pokoju, Peeta zaczyna przyrządzać wiewiórki.
   Mój synek, wtula się w swoją siostrę. - Ja się tym zajmę mamo - mówi.
To piękne, że troszczy się o niego, jednakże tyle wycierpiałam w swoim życiu że boję się pozostawić go z Willow. - Dobrze, ale ja poczekam, aż zaśnie - siadam na krzesło, to samo które ściskał Peeta.
Wreszcie usypia, schodzę do kuchni...
   Pachnie już wiewiórką. Peeta robi je idealnie!
- Rye już śpi? - spogląda na mnie.
- Tak, wołać już Willow? - pytam.
- Jeszcze nie - mówi - muszę ci coś powiedzieć - ręką wskazuje mi krzesło, na które siadam.
- Co? - burczę.
- Gale - mówi, zrezygnowanym tonem.
- Nawet o nim nie wspominaj!!! - wrzeszczę.
- Katniss, spokojnie, on bierze ślub... - to dla mnie jak idealna nowina, ale nie wiem z kim.
- Z kim? - nadstawiam uszu, a Peeta bierze głęboki wdech.
- Z... Johanną Mason - to jakieś żarty, ten Gale, który się jej bał? Wybucham śmiechem.
- Sama zobacz... - podaje mi kartkę na której widnieje napis:
"Zapraszam Peetę i Katniss Mellark wraz z rodziną na uroczystość zaślubin Gale Hawtorna i Johanny Mason. Wszystko odbędzie się w Kapitolu..." A jednak to prawda...
To za tydzień, więc zaczynamy szykować się na ślub Gale i Johanny. A Kapitol, wcale nie jest blisko...
- Jedziemy do stolicy! - wykrzykuje Peeta i bierze mnie na ręce.
- Tak kochanie, to prawda.

12 komentarzy:

  1. Fajne, podoba mi się, ale czy Johanna nie jest czasem starsza od Gale'a o kilka lat?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak wiem. Zastanawiałam się nad tym i to długo, ale przecież... Miłość nie zna granic ;).

      Usuń
    2. Zapraszam na dział drugi.

      Usuń
    3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
  2. Bardzo fajnie zaczełaś. :)
    Czekam na następny rozdział.
    *-*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję i zapraszam na dział drugi ;).

      Usuń
    2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
  3. Haha Gale i Johanna xD no ładnie :3 pisz dalej ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    2. Dziękuję i zapraszam na dział drugi ;).

      Usuń
  4. Świeetne *.* Ale niepasuje mi Johanna do Gale... Kocham Johanne, a Gale nienawidzę... ROZWIEDŹ ICH Xdd

    OdpowiedzUsuń

Mrs. Punk